Translate

wtorek, 28 sierpnia 2012

Raj na Symi

I jak tu się nie zakochać...


 Wyspa Symi to raj. W każdym razie tak się wydaje każdemu turyście, kiedy oczom, przyzwyczajonym w czasie dwugodzinnej podróży do miłych, ale monotonnych błękitów na styku nieba i morza oraz mijanych gdzieniegdzie surowych i wypalonych słońcem skalistych wybrzeży, ukazuje się brzeg zgoła niezwykły, bo zabudowany szeregiem kolorowych domków, sprawiających wrażenie scenografii do filmu o baśniowej Nibylandii.  Od wieków zamieszkiwali  wyspę poławiacze gąbek i zręczni szkutnicy. Popyt na ich usługi był ogromny, dlatego Symi, mimo zmiennych zawirowań losu i politycznych przetasowań,  cieszyła się względną suwerennością i  niezmiennym dobrobytem. Kiedy nastały czasy maszyny parowej i nowoczesnych, żelaznych statków oraz dużo tańszych i łatwiejszych do zdobycia sztucznych gąbek, nastąpił schyłek dobrych czasów, domki powoli traciły mieszkańców a  koniec  prosperity wydawał się bliski. I wtedy właśnie rozpoczął się turystyczny rozwój Grecji, a szczególnie pobliskiej wyspy Rodos, z której wycieczkowe statki  kilka razy dziennie przywoziły turystów, zachwyconych niepowtarzalnym widokiem i urodą zabudowań, kupujących gąbki, zioła i przyprawy, rosnące w tym suchym klimacie na potęgę i pachnące jak chyba nigdzie indziej na świecie. 

Ach, te kolory!

Przystań dla małych i dużych


Na Symi zjadłam miecznika z grilla, który smakował mi, jak jeszcze żadna ryba w życiu, świeży i pachnący, po prostu rozpływał się w ustach. Rozkosz!   

Przed grillowaniem


Spędziłam na wyspie kilka beztroskich, rajskich godzin, kupiłam gąbki i zioła, których miałam już całą kolekcję w  Rodos, ale i tak nie mogłam się powstrzymać, bo zapach ziół kusił i przekonywał, że żadne inne nie będą tak aromatyczne.

Gąbki to żywe stworzenia...

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Moni Panormitis,  klasztorze poświęconym Archaniołowi Michałowi.   

Cudo!


Klasztor mieści się w innej części wyspy i położony jest w malowniczej zatoce, ukrytej od strony otwartego morza.  Kolejna świątynia i znów cudowna ikona Archanioła Michała…
Jowisz na  MC mojego wyjazdu przypominał mi nieustannie, że wiedza i duchowość muszą iść w parze a łatwiej i radośniej jest żyć, pokładając ufność w duchową opiekę i wstawiennictwo. Ludzie różnych wierzeń i przekonań stali w kolejce do świętej ikony, niepewnie rozglądali się po niewielkiej kaplicy, wypełnionej freskami przecudownej urody, mówili do siebie szeptem, jakby nie chcieli urazić świętości tego miejsca. Nie można było robić zdjęć, niestety. Uszanowałam ten zakaz, chociaż przyznam szczerze,  z trudem.

To wyraz zmęczenia, nie uduchowienia...

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Archangelos z klejnotem w tle


Od mojego powrotu z Rodos minęły zaledwie 2 tygodnie a ja mam wrażenie, jakby to były miesiące…jednak kiedy wieczorami zamykam oczy, pod powiekami nadal pojawia się błękit  we wszystkich odcieniach,  przetykany słonecznym złotem. Obrazy nakładają się jeden na drugi i znów siedzę na osiołku, który z opuszczoną głową krok po kroku  wspina się wraz ze mną na jego grzbiecie po wąskich  uliczkach Lindos, wiodąc mnie na sam szczyt akropolu. Spocona, ale szczęśliwa spoglądam na sam dół, na zjawiskowo położoną plażę z maleńkimi z tej perspektywy  leżakami i parasolami, skrywającymi opalone ciała, na rozpościerające się przed moimi oczami przecudowne zatoki i lazurowe morze. Żadne zdjęcie ani słowo nie wyrazi tego piękna, które zostaje w człowieku…




Ale po kolei…Rodos przywitało nas tak jak się spodziewałam upałem, który nie chciał mijać nawet w nocy. Hotel, na który się zdecydowałam przed wyjazdem nie zaskoczył mnie, bo byłam przygotowana na skromne warunki, zapewniał jednak wszystko, co niezbędne do udanego urlopu, biorąc pod uwagę fakt, że większość czasu planowaliśmy spędzić na zwiedzaniu. Hotel posiadał  istotne dla mnie zalety – leżał na uboczu poza strefą  modnych kurortów, typu Faliraki i był umiejscowiony w ładnym ogrodzie a z okien mojego pokoju mogłam podziwiać widok na całe pobliskie Archangelos, z wyrastającą wysoko wieżą kościoła, poświęconego Archaniołowi Michałowi oraz odległymi ruinami joanickiego zamku na akropolu. 


Wspominałam już, że praktycznie każda moja podróż, będąca przecież najzwyczajniejszym w świecie turystycznym wyjazdem, była jednocześnie osobistą wędrówką w głąb siebie, rodzajem pielgrzymki, wzbogacającej duchowo i intelektualnie. To wpływ mocno zaznaczonego w moim horoskopie znaku Strzelca oraz rządzącego nim Jowisza. Tym razem było podobnie, szczególnie, że w horoskopie, postawionym na moment wyjazdu (wyjścia z domu) Jowisz znajdował się na szczycie MC, czyli celu mojej podróży.  Już następnego dnia po przyjeździe wybraliśmy się do Archangelos, miasta założonego  prawdopodobnie już w XI wieku przez uciekających przed piratami mieszkańców osady portowej, istniejącej  jeszcze w czasach hellenistycznych. Przede wszystkim chcieliśmy odwiedzić kościół św. Michała Archanioła z widoczną z daleka białą dzwonnicą. Kiedy zbliżyliśmy się, właśnie skończyła się msza i wierni opuszczali świątynię. Ponieważ wobec  wszechobecnego upału porzuciłam wszelkie kompleksy oraz zahamowania i założyłam szorty, zatrzymałam się przed wejściem, żeby owinąć nogi jedną z wielu leżących chust, zawsze udostępnianych turystom. Grecka staruszka, być może strażniczka tej świątyni, przyglądała mi się z uśmiechem  i kiedy wchodziłam już do kościoła podeszła i pogłaskała mnie po rękach. Pomyślałam, że może powinnam  założyć  coś na ramiona, ale gestem dała mi znać, że nie o to jej chodzi. Wnętrze kościoła było przepiękne, pełne ikon, które zawsze budzą we mnie dreszcze, ale największą relikwią i skarbem świątyni był wielki obraz z podobizną patrona.   



Miałam do Archanioła Michała sprawę, więc długo stałam i medytowałam przed wizerunkiem, a kiedy się odwróciłam zobaczyłam tę samą  staruszkę, która uśmiechała się do mnie radośnie. Zaczęła coś mówić w języku, z którego nie potrafiłam zrozumieć ani jednego słowa, ale przekaz jej słów był jednoznaczny. Wreszcie przytuliła mnie mocno, wycałowała w policzki i dała znać mojemu mężowi, że chce, aby zrobił nam wspólne zdjęcie.   



Było w tym wydarzeniu coś niezwykłego i mistycznego zarazem a nagły przypływ uczuć kompletnie nieznanej mi osoby wzruszał i zastanawiał jednocześnie. Kiedy po wyjściu z kościoła robiliśmy zdjęcia, okazało się, że słońce oświetla krzyż na samym jego szczycie a ja nagle mam na szyi odblask promienia, niczym klejnot jakiś niezwykły…


niedziela, 12 sierpnia 2012

Pierwsze zdjęcia z Rodos


Ledwo wróciłam natychmiast wpadłam w wir pracy i zajęć, nie miałam nawet chwili wolnej, żeby napisać o moich rodyjskich wakacjach. Kilka dni zdjęciowych w serialu „Hotel 52” przypomniały mi jak fantastyczna, chociaż mocno wyczerpująca jest praca na planie. Wspaniała atmosfera, troskliwa i profesjonalna ekipa sprawiły, że chociaż wstawałam o godz.04.00 rano a wracałam czasem wieczorową porą a potem jeszcze długo nie mogłam zasnąć, masując obolałe stopy, nienawykłe do wielogodzinnego chodzenia w szpilkach, to jednak czas ten zaliczam do bardzo mile spędzonych. Mówi się, że aktor jest tylko dwa razy niezadowolony – kiedy nie pracuje i kiedy… pracuje. Staram się o tym pamiętać i naprawdę cieszy mnie każda chwila spędzona na planie lub w teatrze. Tym razem jestem szczególnie zadowolona, bo postać, którą przyszło mi zagrać jest przeurocza i taka jak lubię – charakterystyczna w wyglądzie i zachowaniu.  Razem z moimi bardzo uzdolnionymi koleżankami  - Ewą Wencel i Lidką Bogacz – gramy trzy parafianki, które chcą ratować swego księdza…Więcej nic już nie napiszę, zapraszam do oglądania 72 odcinka „Hotelu 52”.
Do moich opowieści z Rodos jeszcze wrócę, na razie zamieszczam kilka zdjęć.

Na szczycie Monolitos

Widok z Akropolu w Lindos

Lindos

Cudowna wyspa Symi

Lindos

Klasztor Panormitis poświęcony Archaniołowi Michałowi

Zatoka Anthony'ego Quinna

Uliczka w Rodos

Akropol w Lindos

Na stateczku dopływając na wyspę Symi

Ulica Rycerska w Rodos

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Horoskop mojej podróży


A jednak się udało! Właśnie wróciłam z Rodos. Do ostatniej chwili nie byłam pewna czy uda mi się wyjechać. Długo biłam się z myślami - w horoskopie horarnym na zadane pytanie 8 lipca 2012 o godz.18.50 w Sochaczewie: „Czy wyjadę w tym roku na wakacje za granicę”, moje wahania symbolizował Księżyc w Rybach a jego pusty kurs nie dawał wielkich szans na wyjazd. 


Jowisz, określający mnie samą też był dosyć słaby – nie dość, że na wygnaniu, to jeszcze znalazł się w niekorzystnym VI domu – w ostateczności oznaczał jednak, że po pierwsze jestem bardzo nastawiona na podróżowanie (Asc. W Strzelcu a Jowisz w znaku powietrznym), po drugie tworzył aplikacyjny trygon z Marsem, który rządząc IV domem określa jak cała sprawa się zakończy a jego umiejscowienie w IX domu dawało szansę, że jednak dopnę swego i wyjadę, po trzecie Jowisz znajdując się w VI domu przekazywał informację, że w swojej decyzji uzależniona będę od finansów mojej córki (II dom derywacyjny od V domu). Merkury, ogólny sygnifikator wszelkich podróży rządzi tu IX domem, czyli wyjazdem za granicę – wzmacnia go to nieco, chociaż nie jest w zbyt komfortowej sytuacji – w Lwie, w miejscu swojego upadku i w niekorzystnym VIII domu (ostatecznie kluczowymi okazały się pieniądze innych ludzi), tworzy separacyjny sekstyl z Wenus, rządzącą X domem, czyli celem, do którego dążę. Oznacza to, że podróż o której marzę mam już za sobą i to prawda – w maju byłam przez tydzień na Krecie. Merkury jednak za chwilę stanie i zacznie się cofać tworząc z Wenus ponowny sekstyl – i to jest ta szansa, którą mogłam wykorzystać. Wywyższony Saturn w Wadze na MC, rządzący II domem finansów mówił, że o pieniądze będzie trudno, ale uda mi się je zarobić.
Długo szukałam w internecie odpowiedniej oferty, nie było to łatwe, bo albo cena przekraczała znacznie moje możliwości albo wyjazd był w trakcie pustego kursu Księżyca lub inne wskaźniki ostrzegały o możliwości komplikacji lub zagrożenia w podróży. Ostatecznie znalazłam tanią wycieczkę na Rodos z wyjazdem 28 lipca o godz. 13.15 z Warszawy, pozostało tylko wybrać odpowiednią godzinę wyjazdu, żeby zorientować się co może mnie spotkać w trakcie tego wyjazdu. Możliwości nie miałam zbyt wiele, mogłam wyjechać z domu z Asc. W Lwie lub w Pannie, bo w Wadze byłoby już zbyt późno, poza tym wtedy Mars i Saturn znalazłyby się w I domu a malefików w I domu zdecydowanie należy unikać. Decydując się na Asc w Lwie wzmacniałam nas, jako podróżujących, bo Słońce w Lwie jest bardzo silne, ale uwięzione w XII domu nie dawało wielkich szans na radosny pobyt. Podjęłam więc dosyć kontrowersyjną decyzję i postanowiłam wyjść z domu o godz. 08.40, kiedy Asc. znajdował się w Pannie a rządzący znakiem Merkury, w upadku, retro i spalony zbliżał się do dokładnej koniunkcji z silnym Słońcem, ale za to beneficzny Jowisz znalazł się na MC, Wenus, rządząca samym wyjazdem również a Księżyc w Strzelcu w III domu zbliżał się do koniunkcji z północnym Węzłem Księżycowym. Malefiki w II domu podkreślały, że prawdopodobnie wydam więcej, niż bym chciała a i tak będę musiała pogodzić się z ograniczeniami finansowymi (słaby Mars na wygnaniu i wywyższony Saturn, obie planety w Wadze).



Jak było? Dokładnie tak, jak przewidywał horoskop. Merkury spalony retro - na 2 dni przed naszym wylotem ogłoszono, że linie OLT Ekspres, którymi mieliśmy lecieć, odwołują wszystkie loty krajowe. Czartery jednak jeszcze latały. Byłam spokojna z Jowiszem na MC i znakiem Strzelca na IC, ale  zadałam pytanie 28.07.2012 o godz.00.38 w Sochaczewie: „Czy nasz samolot odleci?”



 Jowisz na Asc. i Wenus w I domu oraz Słońce w koniunkcji z Merkurym na IC dały wyraźny przekaz, że odlecimy szczęśliwie i wylądujemy na Rodos, wyspie Słońca. Księżyc w próżnym kursie mówił: „nic się nie wydarzy i nie zmieni, wszystko odbędzie się tak, jak zaplanowano”. Tak też się stało. Jowisz chronił nas podczas całego pobytu a także w momencie powrotu – po kilku dniach odwołano również czartery, ale my wracaliśmy w sobotę 4 sierpnia, więc biura podróży  miały wystarczająco dużo czasu, żeby zorganizować nam powrót polskim LOT-em. 
Spalony Merkury zbliżający się ruchem wstecznym do Słońca w Lwie oznaczał również, że znajdziemy się ponownie w Grecji,  tym razem na wyspie, rządzonej przez Heliosa, boga Słońca oraz że trafimy na sam szczyt upałów, tak też się stało. Pierwsze 2 dni były niemal nie do wytrzymania, ale w miarę oddalania się Merkurego od Słońca temperatura spadała a wypożyczony samochód z klimatyzacją sprawiał, że gorączka stawała się coraz mniej uciążliwa. Pojechaliśmy tam nie po to, żeby wylegiwać się na plaży, ale żeby zwiedzać piękne miejsca i świątynie oraz niezwykłe, pełne zabytków, wielowiekowe miejsca kultu (Jowisz na MC i Wenus w X domu). Ogólnie wyjazd był bardzo udany, chociaż nie zdecydowałabym się po raz drugi wyjechać w szczycie sezonu na wyspę, na której Słońce pokazuje całą swoją moc tranzytując znak Lwa – jestem dobrze zintegrowana z energią słoneczną, ale nawet jak dla mnie było tego trochę za dużo…
Ciąg dalszy nastąpi – już mniej astrologiczny a bardziej podróżniczy...