Translate

poniedziałek, 23 lipca 2012

Delfy - z wizytą u Apollina


Delfy w górach Parnasu to najbardziej klimatyczne miejsce, jakie udało mi się w życiu zobaczyć. Pępek starożytnego świata dziś również robi niesamowite wrażenie i nie dziwi fakt, że jego predykcyjne znaczenie sięga czasów dużo wcześniejszych niż te,  w których swoje triumfy święciła wyrocznia promiennego boga Apollina. Już w pradawnych czasach w miejscu tym istniał prawdopodobnie przybytek poświęcony Matce Ziemi Gai. Jak pisze Zygmunt Kubiak w „Mitologii Greków i Rzymian” (Świat Książki, Warszawa 1998, str.252):
W prologu „Eumenid”, trzeciej części Ajschylosowej „Orestei”, Prorokini, czyli pytia, tak będzie się modlić u wrót świątyni Apollina w Delfach (w. 1-8):
Wcześniej, niżeli innych bogów, jej przyzywam
W modłach, prawróżki Gai. A po niej Temidy,
Która druga po matce, jak wieść niesie, wzięła
Wyrocznię. Trzecią losu koleją, za zgodą
Temidy, a nikogo nie krzywdząc, następna
Tytanka, córka Ziemi, tu zasiadła, Fojbe.
Ta dziedzictwo oddała Fojbosowi, ledwie
Narodzonemu; od niej także imię jego…

Apollin, czy też Apollo, zwany Fojbos (Promienny), zawładnął wyrocznią po przybyciu z kreteńskiego Knossos w postaci delfina (stąd prawdopodobnie nazwa) na statku, pełnym Kreteńczyków, których uczynił pierwszymi kapłanami. Po pokonaniu zamieszkałego w pobliskiej jaskini smoka Pytona, strzegącego bram do tajemnej wiedzy, ukrytej w ziemi (Matka Gaja), założył świątynię, której sława jako ośrodka wieszczącego przyszłość rozniosła się po całym ówczesnym świecie i przetrwała do dziś w podaniach i mitach. Był też Apollo nazywany Zbawcą, bo trzymał pieczę nad życiem i śmiercią, ratując ludzi z opresji a zbrodniarzom potrafił darować winy. Pełnił też rolę zwierzchnika dziewięciu muz, dających natchnienie, z których Klio zajmowała się historią, Kaliope poezją bohaterską i epicką, Erato miłosną, Euterpe głosiła radość i wielbiła poezję liryczną, Polihymnia władała hymnami i poezją sakralną, zaś Terpsychora tańcem – szczególne dla mnie są ostatnie 3, z których dobrodziejstw staram się korzystać: dwie teatralne, czyli Melpomena jako muza tragedii a Talia komedii oraz Urania, patronka astrologii.
Kult Apollina, jako boga światła, wróżb i wyroczni ale  także muzyki, poezji i szeroko pojętej sztuki jest mi szczególnie bliski – to zabawne, ale łączy w sobie wszystkie moje zainteresowania i pasje. 

Pozostałości po świątyni Apollina

Czy spłynie na mnie chociaż część magii tego miejsca?


Przed skarbcem Ateńczyków

Starożytna Pytia siedziała na trójnogu nad szczeliną, z której wydobywały się narkotyczne opary (jak potwierdzają dziś naukowcy był to etylen, powodujący halucynacje, który wydostawał się z uskoku tektonicznego), wieszczyła przyszłość władcom i wybitnym mężom świata, nie myliła się, ale bywała źle rozumiana, bo każdy człowiek słyszy tylko to, co chce usłyszeć a i tak w większości przypadków podąża dobrze znaną i już wydeptaną ścieżką, niezdolny do świadomego wysiłku przekształcenia przyzwyczajeń i sposobu myślenia a co za tym idzie możliwości zmiany swojego przeznaczenia. Tak było z królem Krezusem, który pytając o wynik wojny z Persją usłyszał, że jeśli ją rozpocznie, to zniszczy wielkie imperium – pycha nie pozwoliła mu zrozumieć, że tkwi w tej przepowiedni ostrzeżenie i że zniszczy własne królestwo.
 
W świątyni poświęconej Apollinowi nie mogło oczywiście zabraknąć teatru, którego widok w tak wysokich górach, w miejscu wydawałoby się trudno dostępnym, sprawił na mnie niezapomniane wrażenie.

Za nami widownia

Za mną skene, przede mną widownia, a ja kłaniam się niewidocznej publiczności...
 
Uwielbiam to miejsce, mam nadzieję, że dany mi będzie jeszcze powrót do magicznych Delf u stóp majestatycznego Parnasu, gdzie wśród wiekowych ruin przechadzają się eteryczne Muzy, może omiecie mnie duch wszystkowiedzących Pytii lub sam Apollo zaszyci mnie natchnieniem…

niedziela, 15 lipca 2012

Ikona z Góry Athos


Moje pierwsze spotkanie z Grecją zaowocowało miłością od pierwszego wejrzenia. Wylądowaliśmy na lotnisku w Kavali i już w drodze do hotelu wiedziałam, że będę tu wracać. Pojechałam na wycieczkę w czasie największego poruszenia, wywołanego groźbą bankructwa i  problemami ekonomicznymi Grecji. Niepokój rzeczywiście był wyczuwalny, ale tylko w Tessalonikach i Atenach, turyści nadal jednak byli przyjmowani ciepło i serdecznie. Z tego wyjazdu  przywiozłam cenną pamiątkę, może właśnie po nią tam pojechałam? Właściwie kiedy teraz o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że każda moja wyprawa była rodzajem pielgrzymki, podróżą duchową w miejsca kultu rozmaitych religii i wierzeń i każda wzbogaciła mnie o wartości trudne do przeliczenia na pieniądze. Czy o tym mówi Saturn, planeta czasu, tradycji, kamiennej struktury, restrykcji i ograniczeń (zawsze muszę się bardzo ograniczać, bo zwykle jadę na kredyt)  jako władca IX domu, związanego z podróżami oraz poszukiwaniem wyższych wartości, w koniunkcji z Wenus, planetą piękna, sztuki oraz wszystkiego, co sprawia nam przyjemność - umiejscowione w Strzelcu, co jeszcze bardziej podkreśla zamiłowanie do podróży i duchowych przeżyć?  Najwyraźniej. Najlepsze wakacje dla mnie to takie, w których mogę zwiedzać ruiny starożytnych świątyń, monumentalne katedry, stare i piękne kościoły, niedostępne lub położone na szczytach gór klasztory.
Wszystko to odnalazłam podczas mojej pierwszej podróży do Grecji. Najpierw przyjechaliśmy do Ouranopolis, małej miejscowości na granicy państwa mnichów, mieszczącego się na świętej dla prawosławia Górze Athos. Mogliśmy obserwować liczne i niedostępne klasztory  z pokładu stateczku, którym opływaliśmy półwysep, ale nie mogliśmy się zbliżyć do wybrzeża na więcej niż 500 metrów, takie są przepisy. Półwysep Athos to niezależna republika na terenie Grecji, którą zamieszkują mnisi żyjący tam nadal według reguł z X wieku, wstęp turystów jest mocno ograniczony, zwykle mają możliwość pobytu najwyżej 3-dniowego po uprzednim uzyskaniu wizy  - dotyczy to wyłącznie mężczyzn, ponieważ kobietom od początku powstania wspólnoty wstęp do państwa mnichów jest całkowicie wzbroniony. Zakaz ten, zwany avaton, dotyczy również zwierząt, które na wyspie mogą być tylko płci męskiej. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że mnisi z góry Athos wielbią i czczą Matkę Boską…kobiecość jest tu akceptowana tylko w swoim wymiarze duchowym. 

W tle Góra Athos

Jeden z klasztorów

I kolejny klasztor

Z tego miejsca właśnie pochodzi moja niezwykła pamiątka. Patrząc na zdjęcie  mnichów, czekających na statek, który zawiezie ich do klasztoru, lubię wyobrażać sobie, że być może to właśnie jeden z nich namalował, a właściwie „napisał”, dla mnie ikonę…

Mnisi czekający na statek, który zawiezie ich do Athos

Jednym z kolejnych etapów tamtej wycieczki była wizyta w słynnych klasztorach  METEORA, umieszczonych  na skałach i sprawiających wrażenie jakby były  zawieszone gdzieś między niebem a ziemią. Te tajemnicze i mistyczne klasztory wtopione są w niezwykły krajobraz i  był  to jeden z najbardziej fascynujących widoków, jakie  zdarzyło mi się zobaczyć podczas całej wycieczki. 

Dopiero od niedawna można się tam dostać tunelem, wydrążonym w skale

W tle klasztor Św.Trójcy


Po wizycie w klasztorach udaliśmy się do wytwórni ikon bizantyjskich gdzie można było obserwować technikę „pisania” ikon a także dokonać ich zakupu. Chodziłam między najróżniejszymi , mniej lub bardziej interesującymi  obrazami i nagle zobaczyłam JĄ – „moją” ikonę, zrobioną specjalnie dla mnie, byłam tego pewna.

Wyróżniała się wśród innych metalową koszulką i absolutnie niezwykłym spojrzeniem. Nie zamieszczam jej zdjęcia, bo myślę, że nie powinnam. Zapytałam sprzedawcy ile kosztuje – majątek! Zdecydowanie nie było mnie na nią stać. Jest tak droga – wyjaśnił – bo wykonał ją mnich z Góry Athos, na jedną taką ikonę czekamy czasem 3 miesiące a nawet pół roku, bo „pisana” jest w natchnieniu. Zwykle odmawiam sobie tego, co sprawia mi przyjemność (koniunkcja Wenus z Saturnem), ale mój mąż, znający mnie już dość dobrze, potrafi mnie namówić, a nawet zmusić do tego, abym korzystała z okazji, która może się już więcej nie powtórzyć…karta kredytowa poszła w ruch i stałam się właścicielką ikony „napisanej” przez tajemniczego mnicha z jednego z najbardziej niedostępnych klasztorów na świętej Górze Athos…

sobota, 7 lipca 2012

Wenus w Baranie





 Odkąd pamiętam kochałam starożytną Grecję i pragnęłam odwiedzić ten piękny kraj. Moją dziecięcą wyobraźnię podsycały mity greckie, opowieści o niezwykłych wyczynach herosów, historie tajemniczych pół-bogów i zmysłowych bogiń, pociągały mnie książki o dzielnych spartańskich królach i zakochanych w nich królowych – wszystko to wydawało mi się zachwycające. Teatr i astrologia, czyli to, co kocham i zajmuje mnie najbardziej, miało swoje korzenie właśnie w kraju oliwek i fety.  Tam narodziły się z nurtów religijnych ku czci Dionizosa dramat, tragedia i komedia, pojawili się aktorzy – najpierw Tespis wprowadził jednego, potem Ajschylos drugiego a Sofokles trzeciego. Wszystko, co stworzyli starożytni greccy dramatopisarze do dziś jest powielane w teatrze na tysiące sposobów, odzwierciedlając  zagadkowe relacje człowieka z  bogami i losem. 
Nasz horoskop też jest odzwierciedleniem tych relacji.  Nieprzypadkowo planety noszą nazwy najważniejszych bogów z Olimpu. Ich pozycja zodiakalna i horoskopowa oraz wzajemne oddziaływanie na siebie obrazują nasze wewnętrzne sprzeczności i dylematy, które przeniesione na świat zewnętrzny – według zasady, zapisanej na „Szmaragdowej Tablicy”  Hermesa Trismegistosa: „jak na górze tak i na dole” – sprawiają, że napotykamy na wciąż te same problemy i przeciwności.
„Ach jak  nieprzyjemnie” – kręci nosem Wenus, kiedy znajdzie się w Baranie. Jest tu na wygnaniu, ponieważ rządzi  przeciwstawnym znakiem Wagi. Co to oznacza? Zawędrowała na tereny wroga. Wyobraźmy sobie boginię, albo żeby było łatwiej - damę, elegancko ubraną kobietę z gustowną torebeczką, która znalazła się nagle na polu  bitwy…kręci się w kółko oszołomiona, mężczyźni wokół walczą i w ogóle nie zwracają na nią uwagi, jej czar, urok, talent dyplomatyczny, nawet pieniądze, którymi dysponuje nic w tej sytuacji nie znaczą. Wenus nie może przejawić tutaj swoich najlepszych cech, jej piękno, artystyczne talenty, umiejętność negocjacji, zmysłowość, zamiłowanie do przyjemności i urok osobisty nie znajdują zastosowania w środowisku, które tego nie ceni. Kto tu rządzi? Mars. I jak tu się dogadać? Jeśli Mars zawędruje do  Strzelca lub Lwa…hm, może być nieźle, jak najbardziej – za cenę uległości Wenus, która jak markietantka  podążać będzie za swoim wojownikiem, lub znajdzie upodobanie w nieco brutalnym traktowaniu:  
Katuj!
Tratuj!
Ja przebaczę wszystko ci jak bratu.
Męcz mnie!
Dręcz mnie
Ręcznie!
Smagaj, poniewieraj, steraj, truj!
Ech, butem,
Knutem,
Znęcaj się nad ciałem mem zepsutem!
Za cię,
Dla cię
W szmacie
Ja
pójdę na kraj świata,
Kacie mój!
Jak śpiewała nieodżałowana Irena Kwiatkowska w KABARECIE STARSZYCH PANÓW
Da sobie radę również kiedy Mars zawędruje do Bliźniąt lub Wodnika, jakoś się dogadają, bo to żywioł powietrza. Gorzej, jeśli Mars wyląduje w Raku lub Koziorożcu. „Co za gbur!” – zawoła Wenus – „chyba w niego rzucę torebką!” Sama oberwie pięścią, bo „zupa była za słona”… Przy Marsie w  Baranie jest jeszcze gorzej –  siła przyciągania jest ogromna, ach cóż za magnetyzm, ale Wenus tu będzie światu pokazywać  miłą i sympatyczną twarz tak długo, jak długo będzie to służyć interesom Marsa a gdy dojdzie do konfliktu czmychnie gdzie pieprz rośnie, zostawiając na placu boju walecznego partnera. W opozycji, czyli kiedy Mars znajdzie się w Wadze…dwoje słabych przeciwników, którzy raz kochają się, to znów nienawidzą, ani ze sobą ani bez siebie żyć nie mogą.
To tylko niewielka cząstka wzajemnych relacji  zaledwie 2 planet, z których jedna zagnieździła się w niekorzystnym dla siebie znaku. Możliwość kombinacji jest praktycznie nieograniczona i przejawia się inaczej u każdego człowieka. Nieustannie odbywa się w naszym wnętrzu wielki teatr emocji, pragnień, zależności – obserwowanie tego spektaklu w kosmogramie jest równie fascynujące jak na scenie…
I tą refleksją kończę swój zawiły wywód – chciałam napisać o mojej miłości do Grecji  i zachwycie, jaki we mnie wzbudziła, a ostatecznie zawiesiłam się na Wenus i jej problemach z Marsem…
Idę spać, może uda mi się przespać chociaż jedną noc bez burzy. Jutro (a właściwie dziś) czeka mnie wielka przyjemność, mam nadzieję, bo wybieram się do Och-Teatru na III generalną  „Trzeba zabić starszą panią” w reż. Cezarego Żaka, który debiutuje tym tytułem jako reżyser. W głównej roli  Barbara Krafftówna! Prawdziwa gratka…

niedziela, 1 lipca 2012

Moja teściowa i Traviata


Moja teściowa urodziła się w 1925 roku i ma prawie 87 lat. Kilka dni temu oglądała Traviatę  Verdiego w reż. M. Trelińskiego w Operze Narodowej w Warszawie. Nie mogła pojechać do Opery Bałtyckiej w Gdańsku, kiedy swoją premierę miała jej jedyna wnuczka a moja córka - Karolina Sofulak, debiutująca jako reżyser właśnie Traviatą, z tym większą przyjemnością więc chłonęła historię nieszczęsnej Violetty, wyobrażając sobie jednocześnie jak z tak trudną materią dawała sobie radę wnuczka.  Lekko podparta na laseczce, którą chciała zostawić w samochodzie, ale ostatecznie zdecydowała się zabrać ze sobą po mojej uwadze, że podłogi w Teatrze Wielkim są bardzo śliskie, pokonywała schody i z wypiekami na twarzy rozglądała się po pełnych przepychu i blasku przestrzeniach, które odwiedziła ostatnio ponad 50 lat temu. W młodości widziała Madamę Butterfly  i Toscę Pucciniego oraz Halkę Moniuszki – Traviata była 4-tą operą, jaką oglądała na żywo. 



Pierwszy raz byłam w Operze w 1947 roku, jechaliśmy grupą na wczasy do Bierutowic i po drodze musieliśmy nocować we Wrocławiu, wtedy dyrektor zabrał nas do teatru na „Madamę Butterfly”, bardzo mi się podobało. Kiedy byłam panną niczego sobie nie odmawiałam, chodziłam do teatru, do kina, nie opuściłam ani jednej potańcówki, zawsze był koło mnie wianuszek mężczyzn, gotowych mi towarzyszyć, korzystałam z tego, jeden z nich nawet chciał się wieszać, kiedy go rzuciłam, ale tak naprawdę przez 12 lat czekałam tylko na Tadzia, jedynego mężczyznę, którego kochałam odkąd się poznaliśmy jeszcze w czasie wojny.” – mówiła podekscytowana w drodze do Warszawy. Ojciec Krzysia, żołnierz AK, ukrywał się aż do 1956 roku. „ Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że będę tak długo żyła, nie uwierzyłabym” – kontynuowała zwierzenia.



Moja teściowa pochodzi z rodziny długowiecznej. Jej matka zmarła w wieku 98 lat ze starości, lekarz miał problem z wypisaniem aktu zgonu, bo nie ma takiej jednostki chorobowej. Jej bracia i rodzice dożyli późnej starości, większość przekroczyła 90-kę.  Starsza siostra mojej teściowej ma 91 lat, młodsza przekroczyła 80. Dobre, przedwojenne geny. W horoskopie starość i w ogóle upływ czasu symbolizowany jest przez Saturna, planetę związaną jednocześnie z całym systemem restrykcji, ograniczeń, reglamentacji. W kosmogramie  mojej teściowej jej Saturn umiejscowił się w Skorpionie, w koniunkcji z Marsem i obie planety tworzą trygon z Uranem oraz sekstyl z Jowiszem. To tłumaczy dlaczego tyle razy udało jej się uniknąć poważnych niebezpieczeństw i zagrożenia życia. Wojnę przeżyła jako nastolatka, uciekała przed niemieckim okupantem, który do niej strzelał, jak do kaczki, oglądała egzekucję młodych Żydówek, wykonaną na jej własnym podwórku, ich ciała przez lata leżały zakopane nad rzeką, grób porosła trawa. Uciekła z transportu, nie dała się wywieźć do Niemiec, przez wiele miesięcy ukrywała się u znajomych jej rodziców w Warszawie – wszystko to przed ukończeniem 18 roku życia. Potem jeszcze wielokrotnie umykała śmierci – o mało nie zabiła ją żółtaczka, zawał serca, nowotwór. Moja teściowa jednak trwa, niczym Saturn w swej nieustępliwości, świadoma siebie i życia, które ją otacza, pogodzona ze wszystkim, co przynosił jej los. 
Trygon Słońca w Strzelcu  z Neptunem w Lwie sprawił, że głęboka wiara pomagała jej pokonać wszelkie przeciwności, uczynił z niej też prawdziwą artystkę, która swoją sztukę wyraża poprzez miłość do przyrody i kwiatów, hodowanych w utworzonym przez siebie wielobarwnym ogrodzie, pełnym przepysznych hortensji, kolorowych begonii, imponujących swoją wielkością i wyglądem rododendronów, ulubionych przeze mnie azalii, róż oraz innych cudów, których nazw nawet nie potrafię wymienić. 





Haftuje też namiętnie piękne obrusy, których pozazdrościć  mogłaby jej niejedna cepelia. Jej sztuka jednak nie jest  nastawiona na zysk, tworzy, bo to lubi, sprawia jej to po prostu prawdziwą przyjemność, kocha to, co robi. Może to jest recepta na długowieczność?