Od mojego powrotu z Rodos minęły zaledwie 2 tygodnie a ja
mam wrażenie, jakby to były miesiące…jednak kiedy wieczorami zamykam oczy, pod
powiekami nadal pojawia się błękit we
wszystkich odcieniach, przetykany
słonecznym złotem. Obrazy nakładają się jeden na drugi i znów siedzę na
osiołku, który z opuszczoną głową krok po kroku
wspina się wraz ze mną na jego grzbiecie po wąskich uliczkach Lindos, wiodąc mnie na sam szczyt
akropolu. Spocona, ale szczęśliwa spoglądam na sam dół, na zjawiskowo położoną
plażę z maleńkimi z tej perspektywy leżakami
i parasolami, skrywającymi opalone ciała, na rozpościerające się przed moimi
oczami przecudowne zatoki i lazurowe morze. Żadne zdjęcie ani słowo nie wyrazi
tego piękna, które zostaje w człowieku…
Ale po kolei…Rodos przywitało nas tak jak się spodziewałam
upałem, który nie chciał mijać nawet w nocy. Hotel, na który się zdecydowałam
przed wyjazdem nie zaskoczył mnie, bo byłam przygotowana na skromne warunki,
zapewniał jednak wszystko, co niezbędne do udanego urlopu, biorąc pod uwagę
fakt, że większość czasu planowaliśmy spędzić na zwiedzaniu. Hotel posiadał istotne dla mnie zalety – leżał na uboczu poza
strefą modnych kurortów, typu Faliraki i
był umiejscowiony w ładnym ogrodzie a z okien mojego pokoju mogłam podziwiać
widok na całe pobliskie Archangelos, z wyrastającą wysoko wieżą kościoła,
poświęconego Archaniołowi Michałowi oraz odległymi ruinami joanickiego zamku na
akropolu.
Wspominałam już, że praktycznie każda moja podróż, będąca
przecież najzwyczajniejszym w świecie turystycznym wyjazdem, była jednocześnie
osobistą wędrówką w głąb siebie, rodzajem pielgrzymki, wzbogacającej duchowo i
intelektualnie. To wpływ mocno zaznaczonego w moim horoskopie znaku Strzelca
oraz rządzącego nim Jowisza. Tym razem było podobnie, szczególnie, że w
horoskopie, postawionym na moment wyjazdu (wyjścia z domu) Jowisz znajdował się
na szczycie MC, czyli celu mojej podróży. Już następnego dnia po przyjeździe wybraliśmy
się do Archangelos, miasta założonego prawdopodobnie już w XI wieku przez
uciekających przed piratami mieszkańców osady portowej, istniejącej jeszcze w czasach hellenistycznych. Przede
wszystkim chcieliśmy odwiedzić kościół św. Michała Archanioła z widoczną z
daleka białą dzwonnicą. Kiedy zbliżyliśmy się, właśnie skończyła się msza i
wierni opuszczali świątynię. Ponieważ wobec
wszechobecnego upału porzuciłam wszelkie kompleksy oraz zahamowania i założyłam szorty, zatrzymałam się przed wejściem,
żeby owinąć nogi jedną z wielu leżących chust, zawsze udostępnianych turystom. Grecka
staruszka, być może strażniczka tej świątyni, przyglądała mi się z uśmiechem i kiedy wchodziłam już do kościoła podeszła i
pogłaskała mnie po rękach. Pomyślałam, że może powinnam założyć coś na ramiona, ale gestem dała mi znać, że
nie o to jej chodzi. Wnętrze kościoła było przepiękne, pełne ikon, które zawsze
budzą we mnie dreszcze, ale największą relikwią i skarbem świątyni był wielki
obraz z podobizną patrona.
Miałam do
Archanioła Michała sprawę, więc długo stałam i medytowałam przed wizerunkiem, a
kiedy się odwróciłam zobaczyłam tę samą
staruszkę, która uśmiechała się do mnie radośnie. Zaczęła coś mówić w
języku, z którego nie potrafiłam zrozumieć ani jednego słowa, ale przekaz jej
słów był jednoznaczny. Wreszcie przytuliła mnie mocno, wycałowała w policzki i
dała znać mojemu mężowi, że chce, aby zrobił nam wspólne zdjęcie.
Było w tym wydarzeniu coś niezwykłego i
mistycznego zarazem a nagły przypływ uczuć kompletnie nieznanej mi osoby
wzruszał i zastanawiał jednocześnie. Kiedy po wyjściu z kościoła robiliśmy zdjęcia,
okazało się, że słońce oświetla krzyż na samym jego szczycie a ja nagle mam na szyi
odblask promienia, niczym klejnot jakiś niezwykły…
Grecja, zawsze mi się kojarzyła z niesamowitym kolorem jaki jest na 2 pierwszych zdjęciach, niezwykłym niebieskim :-)
OdpowiedzUsuńTak, to również mój ulubiony kolor, już od dziecka mnie kupowano niebieskie sukienki a mojej siostrze różowe :-) to właśnie te kolory błękitu we wszelkich odcieniach, które mnie uspokajają i relaksują, tak bardzo przyciągają mnie do Grecji. Serdeczności:- ))
UsuńElu, to wzruszająca i piękna opowieść o przeznaczeniu, o drodze do celu, o jakimś nieuniknionym, które zapisane w gwiazdach prowadzi Cię za rękę. Ta urocza stażniczka może potrafiła usłyszeć czystość z jakim bije Twoje serce, a może Twoje ciche modlitwy. Niezwykłe to i ujmujące. Wzrusza szczerościa uczuć. Za takie wzruszenie, dziękuję i ściskam Cię z całego serca.
OdpowiedzUsuńMałgosiu Droga, wierzę w przeznaczenie i w to, że istnieje dłoń, która mnie prowadzi, nawet kiedy się wyrywam i chcę iść własnymi ścieżkami, ostatecznie wracam i chwytam ją ponownie, a ona wciąż jest, bliska, cierpliwa, wybaczająca i niezmienna. Małgosiu, ściskam Cię mocno i przytulam do serca :-)))
UsuńElu, cieszę się, że ta podróż sprawiła Ci tyle radości i przyniosła moc niezwykłych przeżyć. Dzięki takim wydarzeniom człowiek może poczuć się naprawdę szczęśliwy. Lazur greckiego morza jest rzeczywiście przepiękny! Trudno się dziwić, że tak wspaniałe obrazy pozostają w pamięci na długo po powrocie...Ściskam Cię mocno i pozdrawiam:)))
OdpowiedzUsuńDziękuję Genevieve, rzeczywiście to były wspaniałe wakacje, szkoda, że tak krótko trwały :-) Pozdrawiam Cię lazurowo, gorąco i serdecznie:-))
OdpowiedzUsuń