Translate

sobota, 5 października 2013

Wspomnienia z Thassos

Jesień nadeszła niepostrzeżenie, jeszcze promienna i kolorowa, ale lada chwila zmieni ubranie na szare, zanim chłodna zima ubierze ją na biało, upodabniając do samej siebie. Patrzę przez okno na opadające liście i ciągle jeszcze radosne, chociaż blednące Słońce i myślę sobie, że tak właśnie się czuję i chciałabym jak najdłużej zachować ten czas wczesnej jesieni, pełnej barw i stonowanej radości...
Tymczasem pod oczami ciągle mam błękit morza i nieba z Thassos, mało popularnej wśród polskich turystów greckiej wyspy, słonecznej i radosnej, w której czułam się jak w raju. Zwykle wybieram cele swoich podróży nie tyle ze względu na piękno krajobrazu, chociaż to oczywiście jest też istotne, ile z powodu miejsc, które można zwiedzić i wrażeń, jakich dostarczają. Szczególnie kocham wielowiekowe miejsca kultu, bez względu na wyznawaną religię, stare kościoły, wielkie katedry, starożytne świątynie...czuję w nich skumulowaną energię duchową, która przypomina mi, że cokolwiek napotkam po tamtej stronie, będzie konsekwencją tego kim jestem na tym świecie i co zrozumiałam z wydarzeń mojego życia...Tym razem jednak zapragnęłam prawdziwych wakacji, takich z plażowaniem, kąpielą w ciepłym morzu, wylegiwaniem się na słońcu, leniwą atmosferą, długimi spacerami wzdłuż wybrzeża, snuciem się krętymi uliczkami niewielkiego kurortu i nadmorskich miasteczek - wszystko to znalazłam na Thassos. Prawdę mówiąc niewiele jest tam do zwiedzania, owszem jest bogate i bardzo interesujące muzeum w stolicy wyspy z ogromnym "Pasterzem z owieczką", przypominającym do złudzenia dużo bardziej współczesną symbolikę, byliśmy również we wspaniałym starożytnym teatrze z V w p.n.e, jednym z najstarszych w Grecji (obecnie w konserwacji, ale i tak udało nam się pod osłoną zmierzchu wspiąć na sam szczyt, podziwiając niezwykłą budowlę i przecudowny zachód słońca), odwiedziliśmy również pięknie położony klasztor Archanioła Michała, miejsce zachwycające pod każdym względem i zaspokajające moją potrzebę kontaktu z wyjątkowymi miejscami kultu, ale to prawie wszystko, co warto zobaczyć na Thassos. Pojechaliśmy jeszcze do Theologos, starej, historycznej stolicy, która okazała się miejscem klimatycznym, chociaż mocno wyludnionym i do Panagii, miejscowości cudownej pod każdym względem - poza tym były do oglądania tylko coraz piękniejsze plaże i zatoczki, których na wyspie jest mnóstwo i z których właśnie słynie. Jednak atmosfera spokoju, urokliwe miejsca i przecudnej urody krajobrazy czynią z Thassos wyspę niezwykłą - po prostu chce się tam wrócić. Było wakacyjnie, relaksująco, pięknie, po prostu cudnie!

Takich miejsc jest tam mnóstwo       

Giola, jedna z większych atrakcji turystycznych, widziana ze statku. To oczko ze szmaragdową wodą, która wpływa z morza. Można się kąpać, co wiele osób czyni, ale trudno się tam dostać od strony lądu.
Klasztor Archanioła Michała widziany ze statku
Szmaragdowy kolor morza...
Pływało się cudownie :-)
Wycieczka statkiem była wspaniała :-)
Mój mąż na tle "Pasterza z owieczką"

W muzeum
hotelowa tawerna, w której jadaliśmy kolacje

W tawernie
W Theologos kupuję miody i oliwę, z których słynie Thassos
Tu jedliśmy śniadanie
Panagia, wnętrze kaplicy zawsze otwartej, klucz leżał na parapecie, w środku świece i zapałki 
Na rynku w Panagii

Na stateczku :-)

niedziela, 22 września 2013

O aktorach

 
Dziś będzie o teatrze, a właściwie o aktorach. Tak, wiem, opuściłam bloga i zniknęłam na 3 miesiące z wszystkimi przemyśleniami, horoskopami i refleksjami na temat astrologii, teatru i podróży. W dodatku bez słowa. Tak się nie robi, wiem. Czasem jednak wydaje mi się, że napisano już tak wiele na tematy, które mnie interesują, że mój głoś wydaje się nieważny. Nie chcę powtarzać tego, co piszą inni, dlatego staram się mojemu blogowaniu nadawać ton bardziej osobisty. Tylko że teraz istnieje moda, żeby mówić tylko o sukcesach, bo kogo interesują porażki? Ale życie przecież składa się z jednych i drugich. U mnie to się przeplata nieustannie, tworząc barwny kolaż, obecnie pełen kolorów jesieni, ale zdarzają się też różne odcienie szarości - wtedy zagłębiam się w siebie, szukam barw we własnym wnętrzu, w moich pasjach i przyjemnościach, preferuję samotność i ładuję akumulatory, żeby mieć się czym dzielić. Te miesiące postanowiłam poświęcić sobie, w oderwaniu od obowiązków i szerszych kontaktów, mogłam sobie na to pozwolić, bo nie miałam zbyt wiele pracy. 
Los aktora bywa dość okrutny. 
Sytuacja zawodowa artystów interesowała mnie zawsze, od momentu, kiedy z dnia na dzień pod koniec czerwca 1991 roku zostałam zwolniona z warszawskiego Teatru na Woli z przyczyny zmniejszenia dotacji i konieczności ograniczenia zespołu - w czasach, kiedy etatowa praca w teatrze była jedynym źródłem zarobków. Doświadczyłam wszystkich trudności z tym związanych, pracowałam poza teatrem również w telewizji i radiu, potrafiłam się przekwalifikować, poznałam teatr także od strony organizacyjnej i producenckiej, prowadząc impresariat w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Ukończyłam podyplomowe Studium Zarządzania Kulturą z Perspektywy Integracji z UE w PAN z oceną celującą i zdobytą tam wiedzę starałam się wykorzystać dla środowiska aktorskiego pracując i działając w ZASP-ie.
Jeszcze zanim zostałam zatrudniona przeprowadziłam na własny rachunek i z własnej inicjatywy ankietę wśród aktorów na temat ich sytuacji zawodowej i ekonomicznej, niestety w tamtym czasie nikt nie był zainteresowany jej opracowaniem. Najważniejszy wniosek, jaki wyciągnęłam z wyników ankiety był taki, że mimo trudnej sytuacji  aktorzy nie planują zmiany zawodu i nie biorą pod uwagę możliwości przekwalifikowania się.
Zdobyłam fundusze i zorganizowałam Przegląd Małych Form Teatralnych – Aktorska Wiosna Teatralna na terenie W.W.W Koneser,  z udziałem niezależnych przedstawień, które Koledzy mieli w swoim repertuarze.
Utworzyłam w Oddziale Warszawskim ZASP Scenę Inicjatyw Artystycznych, w ramach której wyprodukowałam dwa spektakle: „Henryk IV, część I” W.Szekspira w tłumaczeniu i reżyserii Jana Kulczyńskiego oraz „Konik Garbusek”  P.Jerszowa w adaptacji i reżyserii Tomasza Grochoczyńskiego – oba spektakle wieloobsadowe wyłącznie z udziałem aktorów bez etatu. Spektakle były pokazywane między innymi  w MCKiS, w Teatrze Małym Teatru Narodowego w Warszawie, w Chorzowie, Gliwicach, Włocławku oraz na innych scenach województwa mazowieckiego. „Konik Garbusek” przez długi czas był w repertuarze Teatru Polonia K.Jandy w Warszawie.
Organizowałam szkolenia, udzielałam porad i pomagałam Kolegom w pisaniu wniosków o dotacje oraz w poszukiwaniu  źródeł finansowania przedsięwzięć artystycznych.  
Pełniłam również funkcję Sekretarza Zarządu Oddziału Warszawskiego oraz członka Rady Programowej ZASP w latach 2004-2008. Odeszłam od pracy i działalności w ZASP-ie, ponieważ jak każdy artysta zapragnęłam na jakiś czas wrócić do zawodu. Pomyślałam, że nie można zrobić dla innych tego, czego się nie zrobiło dla siebie.
Nie żałuję. Wspaniale było znów poczuć scenę pod stopami, posłuchać własnych uczuć, wydobyć je na zewnątrz i dzielić się tym wszystkim, co leżało już trochę uśpione. Zagrałam urocze role w "Bogu" W.Allena w reż. K.Jandy w towarzystwie wspaniałych aktorów, których bardzo lubię i cenię, na scenie Teatru Polonia, przy którego powstawaniu byłam od samego początku. Zagrałam w "Romansie z Czechowem" w jednoaktówce "Niedźwiedź" w reż.M.Pilawskiego w Teatrze Małym w Manufakturze w Łodzi a przede wszystkim zrobiłam 2 monodramy - "Kochany Synu" Ani Mentlewicz  w reż.R.Grzeli i "Smażone zielone pomidory" F.Flagg w adapt. i reż. R,Grzeli za które otrzymaliśmy nagrody na ogólnopolskich festiwalach monodramów. Nie udało mi się jednak jak do pory uzyskać stałego miejsca grania naszego ostatniego monodramu, będącego rezultatem bardzo długotrwałej, wspólnej i integralnej pracy, mojej i Remka Grzeli, wiem, że warto  walczyć, bo to dobry spektakl i jest odbierany znakomicie, publiczność mam po swojej stronie i to mnie cieszy, wciąż nie tracę nadziei, ale nie najlepiej mi to idzie. Łatwiej mi było walczyć o cudze spektakle i takie, w których nie grałam. No cóż...
Ten długi wywód jest po to, żebyście wiedzieli jak bardzo dobrze rozumiem obecną sytuację aktorów w Polsce. Na własnej skórze doświadczałam wzlotów i upadków i chociaż to piękny zawód nie daje gwarancji na nic, szczególnie w czasach kryzysu. Wszyscy nosimy w sercu przekonanie o własnej wyjątkowości, ale życie weryfikuje marzenia i niejeden z nas zostaje z niczym. Dosłownie. Można powiedzieć, że taki jest los artysty, ale czy tak musi być w XXI wieku, w czasach, kiedy świadomość tego jak istotny jest rozwój sztuki dla tożsamości każdego narodu wydaje się być czymś oczywistym? Ludziom zawód aktora kojarzy się z blaskiem reflektorów, wywiadami, obecnością na dywanach, nie wiedzą, że może to być tylko ich "5 minut" a o każdą minutę dłużej przebywania w tym świecie iluzji aktorzy muszą walczyć zaciekle i do krwi. Większość artystów nie ma stałej pracy i żyje tylko nadzieją, że zadzwoni telefon, że wydarzy się coś wyjątkowego, że zostanie zauważony. Im jesteśmy starsi tym jest trudniej, ale młodzi też mają nielekko, bo marzenia o wielkiej karierze i charyzmie zawodu muszą zmierzyć z rzeczywistością reklam i seriali, żeby przetrwać. Współczuję tym, co są na początku tej drogi a jednocześnie mocno trzymam za nich kciuki, aby nie stracili wiary w siebie, w swoje umiejętności i znaczenie własnej pracy.
Zamieszczam kilka zdjęć z ostatnich filmów, w których brałam udział, to tylko epizody, ale dały mi dużo radości. Zwłaszcza atmosfera na planie filmu "Zbliżenia" w reż. Magdy Piekorz była fantastyczna, to wielka przyjemność patrzeć jak Magda pracuje a poza tym - tyle spotkań, rozmów z kolegami, których widuje się okazjonalnie na castingach albo na zdjęciach. Sama przyjemność.
Postaram się poprawić i zaglądać tu częściej :-)

 
"Zbliżenia" reż. Magda Piekorz - praca wre...

"Zbliżenia" reż. Magda Piekorz- przed ujęciem

"Zbliżenia" reż. Magda Piekorz- Kasia Bargiełowska i Janusz Łagodziński


"Zbliżenia" reż. Magda Piekorz- Kasia Bargiełowska, Janusz Łagodziński i Ja

"Zbliżenia" reż. Magda Piekorz- wspaniała Pani Reżyser :-)

"Zbliżenia" reż. Magda Piekorz- dziecięce gwiazdy
 
"Kamienie na szaniec" reż. Robert Gliński - trudno mnie poznać, ale to ja :-)


 "Kamienie na szaniec" reż. Robert Gliński- reżyser i młoda obsada podczas krótkiej przerwy w zdjęciach

"Kamienie na szaniec" reż. Robert Gliński- dzieci na planie to prawdziwe gwiazdy


czwartek, 27 czerwca 2013

V Konferencja PSA

Dziś, a właściwie już wczoraj o godz.1.41 GMT, Jowisz wkroczył do znaku Raka, w którym jest "wywyższony". Cały dzień świętowałam! Czekałam na to od roku. W Bliźniętach mój patron czuł się fatalnie, bo na wygnaniu - można powiedzieć, że zawędrował zbyt daleko od domu.
Nie oczekuję zbyt wiele, bo Jowisz nie jest dla mnie zbyt hojny, ale i tak czuję się, jakbym z dalekiej wędrówki wróciła do domu.
Pomimo Jowisza w Bliźniętach, a może właśnie z tego powodu, V Konferencja Polskiego Stowarzyszenia Astrologicznego przebiegła znakomicie. Jowisz spełnił swoją funkcję, rozsiewając obficie fragmenty wiedzy, którą każdy z nas, wykładowców, pragnął podzielić się z publicznością. Nie tyle głęboko, ile szeroko rozlały się tematy, jak na Jowisza w Bliźniętach przystało. Niestety z przyczyn osobistych nie mogłam uczestniczyć we wszystkich wykładach, ale te, na których byłam, po raz kolejny pokazały mi jak bardzo bogata jest to dziedzina wiedzy i utwierdziły w przekonaniu, że astrologia jest ściśle związana z osobą astrologa i że każde indywidualne podejście wzbogaca ogromną spuściznę, jaką zostawili po sobie tradycyjni i współcześni astrologowie. Ja też dodałam swój mały kamyczek proponując spojrzenie na horoskop jak na teatr - nie ma w tym nic nowego, starożytni tak właśnie pojmowali działanie planet, ja tylko starałam się pójść o krok dalej i pokazać, że lepiej zrozumiemy jak bardzo zmienia się charakter i osobowość planety w zależności od znaku, w którym przebywa, godności, jaką posiada i aspektów, jakie odbiera, kiedy sami wejdziemy w jej skórę i poczujemy złożoność sytuacji, w której się znalazła. Jestem aktorką, dlatego lepiej wchłaniam wiedzę poprzez uczucia i emocje, trudno mi polegać tylko na chłodnym rozumie i zawodnej pamięci.
Konferencja, jak zwykle, była świetnie zorganizowana, panowała miła atmosfera i wszyscy się do siebie uśmiechali. Była znakomitą okazją do wymiany poglądów i nawiązania kontaktów z osobami, mającymi te same zainteresowania. Jestem raczej outsiderką, niezwiązaną z żadną "jedynie słuszną" linią myślenia i postępowania - w zasadzie w każdej dziedzinie mojego życia, więc takie kontakty są dla mnie bezcenne.
Od jesieni zamierzam ruszyć z kolejną transzą warsztatów astrologiczno-teatralnych, mam nadzieję, że udało mi się zachęcić niektórych adeptów astrologii do spróbowania tej formy zdobywania wiedzy - poprzez wspólną zabawę w teatr.
A oto kilka fotek z Konferencji:

Podczas mojego wykładu

Ulotki AstroTeatru

W towarzystwie znakomitego astrologa Włodzimierza Zylbertala

Równie znakomite towarzystwo - z Wojciechem Jóźwiakiem i Bogdanem Zbrzeżnym




wtorek, 11 czerwca 2013

Horoskop jako teatr

W dziedzinie astrologii wiele się dzieje w moim życiu. Właśnie ukończyłam znakomity Kurs Astrologii Tradycyjnej w ramach Szkoły Astrologii dr.Piotra Piotrowskiego. Astrologią tradycyjną interesuję się wybitnie, wiedza o tym, skąd się to wszystko wzięło i co leży u podstaw starożytnej wiedzy, będącej moją pasją i sposobem na życie, jest mi potrzebna do określenia  indywidualnego podejścia. Uporządkowałam wiadomości i powiększyłam ich zakres. Wspaniałe w astrologii jest to, że człowiek pozostaje adeptem przez całe życie, nieustannie zgłębiając jej tajemnice i mądrości. Uczymy się i jednocześnie dzielimy zdobytą wiedzą, wybierając to, co najbardziej współgra z naszym osobistym horoskopem, z indywidualnym sposobem myślenia i podejściem do życia.
Ja sama debiutuję w tym roku jako wykładowca na V Konferencji Polskiego Stowarzyszenia Astrologicznego, z którym jestem związana od 5 lat. Pragnę przedstawić swoją koncepcję interpretacji horoskopu, jako teatru, w którym planety spełniają funkcję aktorów a znaki zodiaku roli, jaką zależy zagrać.
Konferencja jest znakomitą okazją do zdobywania i dzielenia się wiedzą, już się cieszę na ciekawe wykłady i warsztaty cenionych przeze mnie astrologów oraz poznanie zupełnie nowych technik i możliwości, jakie oferuje współczesna astrologia. Konferencja jest też świetną okazją do wymiany poglądów i integracji środowiska.
Czuję się jak przed premierą. Trzymajcie za mnie kciuki 15 czerwca o godz.09.00


Założyłam też wczoraj nową stronę pod adresem www.astroteatr.com.pl, ponieważ nie udało mi się odzyskać poprzedniego adresu. Zapraszam.

piątek, 10 maja 2013

Ciechocinek Ciechocinek



Ciechocinek to polskie Baden Baden, prawdę mówiąc kojarzył mi się dotąd z nudą.  Moja mama była częstą bywalczynią sanatorium (jako bardzo schorowana osoba), odwiedziła więc również to miasto, ale mnie, bardzo jeszcze młodej, wydawało się najnudniejszym miejscem pod słońcem. Sami  „starzy”  i chorzy ludzie spacerowali  z wolna, podpierając się laskami lub opierając się leniwie siedzieli na ławkach, wpatrzeni w kwiatową rabatkę.
Ani się obejrzałam a sama osiągnęłam wiek, traktowany niegdyś z  lekką pogardzą i zniecierpliwieniem, zdrowie zaczęło szwankować i oto znalazłam się tu, w Ciechocinku, wraz z mężem, po blisko 2 latach oczekiwania. Wolałam Busko, gdzie już raz byłam, no ale trudno.
Jak tylko przyjechałam wiedziałam już, że pokocham to miejsce. Nic mi nie przeszkadzało – mały pokój, poprzednio jednoosobowa izolatka, przekształcona w dwójkę, bez balkonu, ale za to świeżo po remoncie – no cóż, mogło być gorzej. Staruszkowie, osoby po operacjach, schorowane, kuśtykające – przecież wszyscy, tak jak ja,  przyjechali po zdrowie. Sanatorium „Gracja” to nie moja ukochana Grecja, ale i tak od razu poczułam się tu fantastycznie!
Ciechocinek to miejsce poza czasem i przestrzenią, jakbym znalazła się na innej planecie, gdzie liczy się tylko dobre samopoczucie i wszystko jest temu podporządkowane. W moim domu wisi obrazek, który budzi  nostalgię, nieokreśloną  tęsknotę  za poczuciem, że istnieje  tylko ta jedna chwila i nic więcej. Rzecz dzieje się prawdopodobnie na przełomie XIX i XX wieku w parku, pełnym kwitnących drzew i kwiatów  - na pierwszym planie dzieci grają w piłkę, w tle na ławce jakaś para, być może zakochani lub przyjaciele prowadzą konwersację. Nic ważnego, ot, zwyczajny dzień. Patrzę na ten obrazek i tęsknie za poczuciem bezpieczeństwa i beztroską, którą emanuje. W Ciechocinku jest tak, jakbym znalazła się w samym jego centrum. Nie ma obowiązków, pośpiechu, problemów – pozostały poza rogatkami.  Rano wstajemy i rozpoczynamy zabiegi, w międzyczasie śniadanie, po obiedzie czas należy już tylko do nas. Polubiłam spacery, nieśpieszne, leniwe, trzymając się za ręce wędrujemy godzinami, bo w Ciechocinku jest gdzie chodzić. Przede wszystkim długie, kilkukilometrowe tężnie, przy których oddycha się uzdrawiającą solanką. Cudownie zielony, kolorowy Park Zdrojowy z Jasiem i Małgosią, których co prawda jeszcze nie zamontowali  (tak jak i dywanów kwiatowych, czekających na zimną Zośkę), ale i tak jest bajecznie, bo zieleń w pierwszych dniach wiosny buchnęła z oszałamiającą siłą. Białe i czarne łabędzie pływają w swoich stawach a ptakom dzioby się nie zamykają. 

Na tle łabędzi


Biały

I czarne


Jest dość  pusto, bo  sezon jeszcze się tu nie rozpoczął i chociaż sanatoria są czynne przez cały rok, myślę, że latem jest znacznie więcej ludzi. Nie mógł nam się trafić lepszy czas na turnus, obejmujący długi weekend i zmianę pór roku – przyjechaliśmy w kurtkach i szalikach, teraz chodzimy w krótkich spodniach i podkoszulkach. Na naszych oczach zakwitły bzy i kasztany. Sosnowy park tuż koło naszego sanatorium odurza zapachem a fontanna Helwinga mieni się kolorami, tworząc każdego wieczoru spektakl, od którego nie można oderwać oczu. 


Mamy swoje ulubione trasy. Idąc ulicą Kościuszki  mijamy piękny, zabytkowy kościół parafialny i zawsze zatrzymujemy się przy starej sośnie, oplecionej przez żelazną ławkę, na której umieszczono tabliczkę z informacją, że tu właśnie lubiła siadać Mieczysława Ćwiklińska. Podobno czekała na otwarcie kinematografu, znajdującego się po drugiej stronie ulicy. Siadamy na tej ławeczce, zawsze chwilę porozmawiam z Panią Miecią, pytam o tajemnicę jej kunsztu aktorskiego, pozdrawiam serdecznie a potem idziemy dalej aleją wysadzaną bzami i kasztanami, które właśnie zakwitły, mijając pomnik Romualda Traugutta, dochodzimy wreszcie do serca Ciechocinka – słynnej fontanny Grzybek, obleganej przez rzesze kuracjuszy. Ponieważ wolimy wdychać  powietrze z okolic tężni a nie Grzybka, idziemy dalej alejką z wystawą szkiców i akwarel Karola Kossaka. Nie możemy spokojnie minąć cukierni „Wiedeńska”, która wciąga nas niemal codziennie, jak czarna dziura, tyle że bardzo słodka. Pijemy aromatyczną kawę, jemy przepyszne ciastka lub lody, które pozostawiają w nas poczucie winy – staram się je stłumić tłumacząc sobie, że to jest czas na przyjemności i wypoczynek, poza tym tu jest znacznie szybsza przemiana materii. 

Słynna cukiernia "Wiedeńska"

Na deptaku w Ciechocinku :-)

Posileni słodkościami idziemy dalej, mijają nas konne tramwaje, dorożki i ryksze, od czasu do czasu przemknie samochód, wyglądający, jakby pojawił się tu przypadkiem, na chwilę skręcamy, żeby chociaż przejść koło drewnianego teatru z magicznym wnętrzem, któremu już oddałam cząstkę swego serca marząc, że kiedyś tam zagram, i wreszcie dochodzimy do tężni -  spacerujemy wzdłuż nich godzinami, siadając od czasu do czasu na jednej z licznych ławek, rozstawionych dla kuracjuszy, żeby mogli odpocząć po trudach wędrówki. Jest bosko.
Od czasu do czasu robimy też sobie wycieczki, byliśmy w Licheniu i dwukrotnie w Toruniu, mieście w którym spędziłam wiele przyjemnych i ważnych dla mnie chwil, uwielbiam zresztą toruńską starówkę.  Byliśmy też w pobliskiej Nieszawie z zabytkowym  XV- wiecznym kościołem pod wyzwaniem św. Jadwigi, zbudowanym w stylu późnogotyckim. 

Wnętrze urzekające

Samo miasto nie jest ciekawe, wydaje się zaniedbane i dość puste, ale za to pięknie położone nad samą Wisłą. Pojechaliśmy 2 kilometry dalej i w miejscowości Przypust trafiliśmy na prawdziwy skarb – zabytkowy drewniany Kościół modrzewiowy z XVII wieku. Położony na wzgórzu, w miejscu, w którym kiedyś był gród średniowieczny, otwarty jest tylko 5 razy w roku – mieliśmy szczęście, bo przyjechaliśmy 8 maja a kościół jest p.w  ŚŚ Stanisława Bpa i Marii Magdaleny i wieczorem tego dnia odbywała się msza, mogliśmy więc wejść do środka i wszystko dokładnie zobaczyć. Kościół, drewniane ołtarze, ławki i chór wymagają natychmiastowego remontu, aż żal, że tak wspaniałe miejsce może po prostu się rozpaść, bo nie poświęcono mu wystarczającej uwagi.

Prawda, że piękny?

Ołtarz główny


Uwielbiam stare kościoły i starożytne miejsca kultu, im starsze tym lepsze. Jest w nich rodzaj energii, który mnie uwzniośla i po prostu uszczęśliwia. Być może dlatego, że moja Wenus wraz z Saturnem umiejscowili się w Strzelcu.

piątek, 12 kwietnia 2013

Smażone zielone pomidory na Smolnej

Firma, która zakładała mi stronę zniknęła z internetu a wraz z nią moja strona. Zupełnie nie wiem, co w takiej sytuacji zrobić i jak odzyskać domenę, która należała przecież do mnie, chociaż wykupił ją ktoś inny. AstroTeatr to nazwa mojej firmy i bloga a także strony, wierzę w to, że uda mi się kontynuować to, rozpoczęło się tak niefortunnie.
Zima dała się wszystkim we znaki, wychładzając serce i duszę. Mój wrodzony Jowiszowy optymizm ustąpił pola zimnemu Saturnowi. Festiwal planet w energetycznym Baranie skłania do działania, ale nie na wszystkich działa ten układ planet pozytywnie. Moje prognozy dla wszystkich znaków zodiaku możecie przeczytać na stronie: www.horoskop.czarymary.pl (można przejść bezpośrednio z zakładki na górze: "moje horoskopy").
W oczekiwaniu na cieplejsze czasy walczę nieustannie o trwanie mojego monodramu "Smażone zielone pomidory" Fannie Flagg w adaptacji i reż. Remigiusza Grzeli. Już w poniedziałek 15 kwietnia o godz.19.00 zapraszam na promocyjny spektakl w Domu Kultury Śródmieście, ul.Smolna 9. Mam ogromny sentyment do tego miejsca, tu odbyła się warszawska premiera spektaklu  "Kochany Synu" Anny Mentlewicz w reż.R.Grzeli, pierwszego monodramu, z jakim zmierzyłam się po powrocie na scenę. Przyjęto mnie tam ciepło i serdecznie, grałam mój trudny przecież w odbiorze spektakl wielokrotnie ze zmiennym szczęściem jeśli chodzi o publiczność. Tym razem zainteresowanie "Pomidorami" okazało się bardzo duże, wejściówki rozeszły się w błyskawicznym tempie, co napawa mnie nadzieją i utwierdza w przekonaniu, że publiczność mam za sobą, a to przecież jest najważniejsze.
Tak się zrobiło wspomnieniowo i sentymentalnie, zamieszczam więc zdjęcia z prób "Smażonych zielonych pomidorów", wykonane przez Piotra Litwica.








  Tak bardzo żałuję, że nie ma już z nami producentki obydwu spektakli, Agatki Kabat, ale wierzę, że tam, z góry, będzie nas wspierać z całej siły...